Mówi się, że każdy nosi w sobie książkę, ale żeby ją „uwolnić”, potrzeba czegoś więcej niż samej chęci. Potrzebny jest impuls, który sprawi, że zgromadzona wiedza, doświadczenia, przeżyte emocje, osobiste sukcesy i porażki ułożą się w elegancki ciąg myśli i słów.
Dla mnie takim impulsem był rzut oka w przeszłość.
Pracuję nad nową, uaktualnioną, poprawioną i poszerzoną wersją książki „Szanty i Szantymeni” – to mój plan na ten rok. Od ostatniego wydania minęło ponad 25 lat, niewielu czytelników ją pamięta. Stąd pytania: co działo się w tym czasie na „szantowym podwórku”? Co warto przypomnieć? Kogo i co opisać? Jakie wątki uwzględnić? Co nowego mam do powiedzenia?
To pasjonująca przygoda, bo kiedy zaczynasz pisać, nigdy nie wiesz, dokąd cię to zaprowadzi.
Stare Dzwony – historia całkowicie subiektywna
Początek – lata 70.
Koniec lat 70. XX wieku (Boże, jak to brzmi...) i Spotkania Żeglujących Bardów, Stanisław Skorupski („czarny zbójca”), Dom Kultury „na Brzozowej” w Warszawie.
Chwilę później początek Warsztatów Marynistycznych w CWM w Gdyni (pierwsze dwie edycje w kołobrzeskim HOM-ie) – ogromna, znacząca, trwająca kilkanaście lat przygoda w harcerstwie morskim.
Mazury 1980/81 – przypadkowe spotkanie, które wszystko zmieniło
Lato 1980 albo 1981 rok. Mazury, Mikołajki. Spotkali się wtedy Jerzy Porębski, Mirek Peszkowski, Ryszard Muzaj i ja – krążyliśmy wokół siebie, znaliśmy się tylko ze słyszenia, aż los zetknął nas razem.
Wspólne muzykowanie, przysłuchiwanie się, każdy śpiewał swoje, pokazywał akordy. Nadawaliśmy na tych samych falach. Pomysł? Załóżmy zespół.
I – chyba – to Anna Peszkowska wymyśliła nazwę „Stare Dzwony”. Brzmiało to wtedy dość idiotycznie, ale dziś znajduje pełne uzasadnienie...
Pierwsze kroki
Śpiewamy! Niech to będą szanty, muzyka dawnego pokładu – od tego zaczniemy. Żeglowanie to nasz żywioł, kochamy to, były i są wielkie żaglowce, fantastyczne historie, niezwykłe załogi – trzeba to przypominać.
I zaczęło się...
📌 Pierwsze koncerty w różnych klubach i miejscach.
📌 Zaimprowizowane próby.
📌 Pierwsze pełnowymiarowe nagranie – winyl „Więcej żagli”.
📌 Późniejsze analogi…
To już był początek Festiwali „Shanties” w Krakowie, audycji „Kliper 7 Mórz” w Rozgłośni Harcerskiej (PR IV) – Janusz Sikorski jako kapitan Burges, ja jako „Piekło”, pierwszy oficer.
Później znaczący, wspólny rejs na „Zawiszy Czarnym” po Wielkich Jeziorach Kanady, kolejne koncerty i nagrania.
Liverpool 1985/86 – przypadek, który zmienił wszystko
Po odejściu Mirka Peszkowskiego (który został pełnoprawnym kapitanem) w jego miejsce wszedł Janusz Sikorski.
Rok 1985 albo 1986 – ktoś (do dziś nie wiem kto) zostawił w Rozgłośni Harcerskiej leaflet o Festiwalu Szantowym w Liverpoolu. Na dole broszurki przeczytałem:
„Jeśli lubisz i śpiewasz szanty – welcome in Liverpool.”
Zadzwoniłem z głupia frant. Odebrał Tony Davies, główny organizator festiwalu. Kiedy dowiedział się, że śpiewamy ich szanty po polsku – pokładał się ze śmiechu (przyznał mi to po kilku latach).
Ale zmienił zdanie po obejrzeniu VHS-a z filmu „Koniec sezonu – żagle w dół!”, na którym śpiewamy „szantowe kawałki” na Omedze(!), przy ognisku i w tawernie w Mikołajkach.
Film kręciła Telewizja Łódzka, reżyserował Jerzy Woźniak.
Liverpool – przeżycie wysokiego lotu
📌 Kontakt z angielską śmietanką szantową.
📌 Osobiste spotkanie ze Stanem Hugillem.
📌 Serdeczność gospodarzy, wspólny entuzjazm.
Ale co najważniejsze: to my przyczyniliśmy się do tego, że Anglicy postanowili przylecieć do Krakowa za własne pieniądze, bez honorarium. Chcieli po prostu być częścią festiwalu „Shanties”.
Wtedy Festiwal Shanties w Krakowie zyskał rangę międzynarodowego.
To wtedy zrodziła się moja miłość do koncertiny i gry na kościach.
„Stare Dzwony” grają dalej...
Kolejne tłumaczenia, nagrania, koncerty we Francji, Szwecji, Stanach, Kanadzie. Z biegiem czasu oprócz tradycyjnych szant pojawiało się coraz więcej autorskich piosenek.
Po śmierci Janusza Sikorskiego w 1995 roku zastąpił go Andrzej Korycki, który dodał koncertom dodatkowego muzycznego charakteru. W nowym składzie graliśmy do śmierci Jurka Porębskiego w 2021 roku.
Dziś „Stare Dzwony” ciągle grają – czasem w trójkę, czasem we czwórkę z Dominiką Żukowską.
Przyjaźń, pasja, muzyka
📌 Nigdy się nie pokłóciliśmy. O nic. Ani razu.
📌 Przyjaźń, wsparcie, zrozumienie, pasja, rozwijanie skrzydeł…
📌 To, że miałem okazję spotkać tych ludzi, traktuję jak wyjątkowy uśmiech losu.
Dzięki nim i uprawianej muzyce mogłem poznać fascynujących ludzi, niezwykłe miejsca, wzbogacić swoje życie.
Dziś, gdy patrzę na to z perspektywy czasu, myślę, że przenikało „Stare Dzwony” coś, co nazywam „duchem szantymenów” – nieuświadomiony na początku, ale wyczuwalny etos conradowskiego pokolenia marynarzy.
Kochać swój zawód.
Kochać morze.
Podciągać swoje rzemiosło do rangi sztuki.
Zawsze szczęśliwi – mimo trudnych warunków życia.