Czy przebrzmiały już czas wielkich żaglowców może nas czegoś nauczyć – nas, ludzi XXI wieku? Czy
prawdy życia „ludzi sprzed masztu”* mogą ułatwić życie współczesnemu człowiekowi? Czy „ożywianie
historii” - również morskiej - do czegoś się przydaje?
Morze to twardy nauczyciel – really hard master - stawiający ludzką wytrzymałość
w obliczu zagrożeń, których do końca nie da się przewidzieć. W czasach wielkich żaglowców, kiedy –
oprócz zmagań z żywiołem - dodatkowym wyzwaniem stała się i szybkość i wielkość przewozów,
wymuszająca podejmowanie ryzyka i narażanie się na krańcowe niekiedy niebezpieczeństwo, ludzie
morza wykształcili w sobie niezwykle cenne cechy. Przede wszystkim postawę walki i nieustępliwości,
zaradności, przewidywania, przemyślności, również wytrwałości i efektywnego współdziałania. I czegoś,
co można by nazwać pięknem wykonywanego zawodu, rzemiosłem podciągniętym do rangi sztuki (jak
przekonywał Conrad). Patrząc pod kątem współczesności – cechy te to dzisiaj główne elementy
skutecznego działania, sprawnego podejmowania decyzji i twórczego myślenia. Epoka wielkich żagli
wytworzyła więc szczególny etos pracy, hartu i siły ducha. przypominanie którego trudno przecenić w
dzisiejszym świecie. Zwłaszcza w dzisiejszym.
W naszym języku mamy bardzo wiele obiegowych powiedzeń - haseł, zwrotów, przysłów i
aforyzmów – czasem banalnych, ale niosących zawsze jakąś uniwersalną prawdę. Kierując się nimi
łatwiej rozwiązać problem, podjąć lepszą decyzję, wyjść z trudnej sytuacji, znaleźć przyczynę trudności
czy niepowodzenia, wytrzymać kryzys, roześmiać się w końcu (nabrać dystansu), itp. Każdy pamięta:
„Wygrał, kto zaczął”, „Nie mów hop – dopóki nie przeskoczysz”, „Chłop strzela, a Pan Bóg kule nosi”,
„Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie” czy „Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie”.
Co ciekawe, takie skróty myślowe rodzą się w każdej kulturze, w rożnych środowiskach
i kręgach społecznych i zawodowych – ba! w różnych narodowościach, niezależnie od czasu
i miejsca. I przenikają się z upływem czasu, dopełniają, tworząc rodzaj zbiorowej ponadczasowej
mądrości. Nie inaczej było w świecie wielkich żaglowców, w czasach „ludzi z żelaza na drewnianych
statkach”.
Co wynosimy z ich doświadczeń? Prawd życia i pracy, którymi się kierowali? Które
z nich dziedziczymy, są znane, a które warto odkryć na nowo?
Oto całkiem solidna garść przykładów. „Jeśli człowiek wytrzyma, statek wytrzyma również”.
Więc walcz, wytrwaj mimo wszystko' nie wyrywaj porażki z paszczy zwycięstwa. Jak upierał się
conradowski kucharz Padmore, kolega „Murzyna z załogi „Narcyza”, mówiąc: „Dopóki statek pływa, będę gotował!”. To może dlatego mamy dziś ten przekorny anty-toast żeglarski: ludzie na lądzie wznoszą kieliszki z okrzykiem: „Za tych co na morzu!”, ale marynarze mówią: „za tych co na lądzie, bo ci co na morzu i tak sobie poradzą”. Ponieważ „na morzu to, co niemożliwe jest tylko jedną z możliwości”. Złamany maszt w ciężkich sztormie? Postawimy nowy, nie przerywając żeglugi (jak załoga klipra „Cutty Sark” w czasie regat na Oceanie Indyjskim – maszt miał 50 metrów wysokości...). Wojna z przylądkiem Horn? Cóż, co roku ginęło tam tysiąc marynarzy i czterdzieści parę statków (statystyka z początków XX. wieku), ale przecież płynąć trzeba. To praca na morzu nauczyła ludzi, że „za mocne nigdy nie zaszkodzi”, „przewiduj jak najdalej”, i że „dobry sternik płynie dwie mile przed dziobem”, od
czego tylko krok do starorzymskiej zasady „Prudenter agas et respice finem” („działaj roztropnie i patrzaj końca” - czyli zawsze myśl o celu) i niebezpieczeństwach po drodze..
A powiedzenie „przede wszystkim robić dobrze rzeczy proste”? Toż to podstawa każdego
sukcesu, również we wszelkich działaniach na lądzie. Zasada szczególnie ważna na morzu. Więc dobrze zawiąż zwykły węzeł, donieś herbatę sternikowi w czasie sztormu i nie rozlej, zapnij dobrze szelki, dobrze określ pozycję....
Manewrując na kapryśnych falach oceanu (i życia) warto „mieć co najmniej jeden manewr rezerwowy w pogotowiu” i „zawsze wykorzystywać pomyślny wiatr”. Od razu. Bo zmarnowana okazja może się już nie powtórzyć. Włącza się tu jeszcze Seneka ze swoim „Jeśli nie wiesz do jakiego portu płyniesz, żaden wiatr nie będzie pomyślny”. Co znaczy również, że „w życiu trzeba szukać szansy, nie bezpieczeństwa”, (bo „statek w porcie jest bezpieczny – to prawda, ale jego dno i tak przerdzewieje) Lecz kiedy już puścisz się na otwarte wody, pamiętaj także, że „z morzem nie da się wygrać, można tylko przetrwać,” starając się dopłynąć bezpiecznie do zamierzonego portu, i że sztuka żeglowania (i życia) polega głównie na tym, aby „unikać sztormów”. Trzeba więc „czytać mowę żywiołów” - fal, wiatru, Słońca, chmur, gwiazd, nawet morskich ptaków (i rozumieć, jaką prognozę niosą), bo pod powierzchnią zwykłej formy kryją się częstokroć ważne treści. Jeśli jednak wpadniesz już w jakąś burzę, która może zdarzyć się zawsze, pamiętaj o zasadzie: „jedna ręka dla siebie, jedna dla statku” i że „jeśli na morzu jesteś pewien pozycji, to sprawdź ją jeszcze raz”. Zanim wypłyniesz, trzymaj się zasady: „jeśli uważasz, że wziąłeś dosyć swetrów, weź jeszcze jeden”, pamiętaj też o słynnej komendzie na statkach bretońskich: „Kliwer staw!” i odpowiedzi hisujących żagle majtków: „Wszystko zapłacone!”, co znaczyło i znaczy do dzisiaj, że w morze nie wychodzi się z lądowymi długami, jeśli cokolwiek komukolwiek jesteś na lądzie winien.
Na morze nie ucieka się przed własną, lądowa słabością, bo „jaki jesteś na lądzie – bezlitośnie pokaże morze” (kogo udajesz i czego się boisz), chociaż z drugiej strony „co z ciebie zrobiło morze, pokaże ląd” (bezcenna, potrzebna wszystkim, chociaż niekiedy bolesna lekcja i doświadczenie). Bez względu też na port, drogę czy pogodę „zawsze dbaj o swój statek, i zwalczaj drani na lądzie” - jak mawiał kapitan Learmont z czasów kliprów – równie ważna rada dla dzisiejszych biznesmenów i światłych rządzących (z akcentem na „światłych”...). Zważaj też, aby płynąć do właściwego portu, bo „cóż z tego, że kapitan doskonały, załoga świetnie przeszkolona, wszystkie maszyny sprawne, ale statek nie płynie tam, gdzie trzeba?”. I znajduj radość i upodobanie w prostocie, bowiem „im starszy marynarz, tym mniej rzeczy nosił przy sobie”; ”Był też zawsze szczęśliwy, mimo trudnych warunków życia” – jak podkreślał nie tylko z własnego doświadczenia Stan Hugill, nieżyjący już Ostatni Szantymen. A skoro o Nim i o radości mowa: dawny marynarz śpiewał, ułatwiając sobie wspólny wysiłek na pokładzie. Bo „na dźwięk dobrej szanty ręce same szukają liny”, a „dobry szantymen był wart dziesięciu ludzi przy pokładowej robocie”. I na koniec słynne „navigare necesse est”, ale i - o czym mało kto wie - dokończenie tego słynnego zdania, czyli „vivere est non necesse”, co razem przekłada się na „żeglowanie jest koniecznością, życie koniecznością nie jest”. Powiedział tak Pompejusz, przed przeprawą ze swoją armią przez Cieśninę Messyńską, w odpowiedzi na ostrzeżenie kapitana, że idzie sztorm i przeprawa będzie bardziej niż niebezpieczna. W czym pobrzmiewa prawda głębsza: „zrealizujesz swój cel, jeśli poświęcisz mu wszystkie siły, nie bojąc się nawet utraty życia”. Kto wie, może te podświadomie wyczuwane ponadczasowe prawdy budzą dodatkowe wzruszenia, oprócz tych estetycznych, na widok majestatycznych „ptaków oceanów”, pojawiających się co i rusz w krajobrazach portowych współczesnego świata. I skłaniają do głębszych przemyśleń nie tylko o losie i życiu conradowskiego pokolenia ludzi morza.
Wiele można usłyszeć „między wierszami” i kiedy patrzy się sercem. Pośród strzelistych masztów,
w pajęczynie lin i takielunku, w zapachu smoły i stukocie bloków kłócącym się arytmicznym staccato z
łagodnym pluskiem zaburtowej wody, snuje się cicha opowieść o odwadze, pięknie i harcie ludzkiego
ducha. Jeśli ją usłyszysz, zabierz do domu. I w życie.
Marek Szurawski
*before the mast (ang.), czyli „przed masztem”. Na wielkich żaglowcach miejscem, gdzie
wypoczywała, spała i spożywała posiłki szara załoga był kubryk, sytuowany w przedniej części statku,
przed głównym masztem.